piątek, 27 kwietnia 2012

Trzy wycieczki...

Jako, że chyba wszystkie formalności mam już z głowy - nawet NIP niemiecki mi ostatnio przysłali, powiadam Wam: zgroza! - nie pozostaje mi nic innego, jak zabrać się do opisania pierwszych wycieczek po mieście.


Po pierwsze, był to rejs Sprewą. Z zachodu na wschód, wzdłuż zabytków Berlina i jego atrakcji. Nie będę ściemniał, że pamiętam wszystko co przewodnik mówił o poszczególnych budynkach,


...ani jak się nazywają wszystkie te ichnie mosty, pod którymi przepływaliśmy.


Grunt, że mogliśmy zobaczyć z poziomu wody - a była to wycieczka zorganizowana specjalnie dla Erasmusów - takie rzeczy jak Bundestag i (obrzydliwy, brrr!) urząd kanclerski, zwany też przez niektórych akademią Jedi...


...przypomnieć sobie dworzec na Friedrichstraße, na który tak się spieszyłem, by zaraz po przyjeździe przesiąść się w S1...


...obczaić wyspę muzeów, gdzie dobre parę lat temu byliśmy z historykami na wycieczce organizowanej przez Kazika,


...czy choćby rzucić okiem na znajdujący się kawałek dalej były Enerdówek :)


Dość jednak już tego pływania, bo wiatr tam hulał straszny, że aż się zimno robi! I prawda była taka, iż mimo wszystkich atrakcji - zmarzłem jak szczur na pokładzie. Lądowy...
Statek zatem zawraca, a my zębami szczękając schodzimy powoli na ląd.
Prosto do Reichstagu!


Ta wycieczka była naprawdę świetna, bo raz że dostaliśmy świetnego przewodnika co wszystko barwnym i zrozumiałym językiem objaśnić potrafił, a dwa - że na koniec można było wejść też na kopułę, aby stamtąd do woli pooglądać miasto. I to, co na dole.

Tam zaś musieliśmy najpierw przejść przez kontrolę, trochę jak na lotnisku, a trochę jak u nas w Sejmie: skrzyneczka, do niej komóra, klucze itp. Przechodzić pojedynczo. Przez bramkę - tym razem bez żadnych podejrzanych napisów na górze...


Napisów ci za to dostatek było na korytarzach - graffiti cyrylicą, pisane przez zwycięzców. Czysta, panie, historia. 1945 rok. Podobno zostawili to sobie tutaj na pamiątkę, żeby im znowu do łbów nie strzeliło wyprawiać się na Moskwę. Bo tak, pomimo olbrzymiego nowego gmachu Bundestagu, to dalej tutaj, w Reichstagu - znajduje się władza. Tutaj są posiedzenia, tu zasiadają i głosują przedstawiciele (członkowie?) niemieckiej klasy panującej...


Głosują zaś w ten sposób, że - jeśli oczywiście przewodniczący nie może ocenić tego jednoznacznie na oko - przechodzą przez odpowiednie drzwi z napisem ja, nein, albo Enthaltung. W przypadku tajnych głosowań dostają po prostu karteczki. Elektronicznego systemu do głosowania na 4 ręce i za nieobecnych kolegów - niet.


Po odwiedzeniu sali plenarnej, lobby, korytarzy i czytelni - czas wybrać się na dach. Na tym dachu jest nowa szklana kopuła, gdyż starą zbombardowano cokolwiek skutecznie. Na samą górę też można wejść, a zewsząd - podziwiać widoki. Tych jednak Wam już oszczędzę, by w zamian przystąpić do rzeczy znacznie dla nas ciekawszych.

Na trzecią wycieczkę poszedłem do Deutsches Historisches Museum. Tam jest akurat wystawa okolicznościowa o Starym Frycu, któremu w 2012 r. 300 lat stuknęło. Z tej to okazji można było pochylić się np. nad jego śmiertelną koszulą. Ręcznie szyta, niezwykle drobnym ściegiem, z kilkoma plamami zakrzepłej krwi na lewym rękawie poniżej łokcia. 

Król umarł siedząc w fotelu i, sądząc po rozmiarach tych kropel, zapewne na koniec prychnął albo kichnął, w każdym razie troszeczkę się opluł tą krwią. Stąd i te plamy, a opisuję je Wam wyłącznie dlatego, żem nie mógł zrobić fotki. Gaci na szczęście nie było...

Tym bardziej polecam wystawę, jeżeli naturalnie Fryc kogoś z Was obchodzi. Można zobaczyć nie tylko koszulę i maskę pośmiertną, tudzież liczne przedstawienia sceny jego zejścia, ale w ogóle chyba wszystko z osobą jego związane. Od słynnego munduru po kiczowate figurki...


Przechodząc jednak do sedna, przestąpmy teraz bramy stałej ekspozycji! Nie mam zamiaru tworzyć tutaj jakiegoś przewodnika, od tego jest wikipedia. Ja tylko wrzucę fotki paru fajnych rzeczy:



W gablotce poświęconej bitwie nad rzeką Lech w 955 r. widzimy piękny, surowy, funkcjonalny i klasyczny miecz typu X o głowni wykonanej metodą damastu skuwanego, skrzyżowany jakże symbolicznie z wczesną węgierską szablą.


Obok strzemię i włócznia ze skrzydełkami (typ VI wg Andrzeja Nadolskiego), ze śladami po inkrustacji srebrem:


Do tego parę słowiańskich drobiazgów ze Spandau,


...denar Przybysława-Henryka (1127-1150),



i tak na deser - dwa bizantyńskie hełmy z VI w.:



W muzeum można także przeglądnąć w całości Pasję św. Kiliana, Codex Egberti i Apokalipsę Bamberską. W wersji elektronicznej naturalnie, za to również z transkrypcją i tłumaczeniami, jeśli akurat cierpliwość do paleografii i łaciny nagle nas opuści. 
W każdym przypadku - warto!
...choćby aby na własne oczy zobaczyć, że w powstałej w latach ok. 1000-1020 księdze jak byk widnieje miecz z soczewkowatą głowicą, wyraźnie przywołującą na myśl nie tyle nawet ten jeszcze nieśmiały, wyróżniony przez Andrzeja Nadolskiego w ramach typu X wg Petersena podtyp α, ile sam typ X (10) wg Ewarta Oakeshotta...

No, ale już - dobranoc!

niedziela, 15 kwietnia 2012

Takie pierwsze wrażenia...

Jestem już w Berlinie całe dwa tygodnie. Przez ten czas zadomowiłem się na tyle, że prawie wszystkie biurokratyczne procedury mam już na szczęście za sobą. Jutro jeszcze pójdę założyć niemieckie konto i złożę wniosek o zasiłek - znaczy Begrüßungsgeld, które należy się studentom zagranicznym z tytułu zameldowania.


No, ale od początku zaczynajmy: najpierw do ogarnięcia w Berlinie jest nie biurokracja, a S-Bahn i U-Bahn. Wysiadłem na Hauptbahnhofie (spolszczanie niemieckich nazw to takie moje słowiańskie neo-jidysz), skąd mając po boku Bundestag, a za plecami Reichstag należało przejść wzdłuż nadbrzeża Sprewy na Friedrichstraße, by znów wsiąść do pociągu. Bilecik za 2,30 eur kupujemy na strefy - są A, B i C - i ważny on będzie przez trzy godziny, bez względu na to ile przesiadek zrobimy po drodze. Jest też od tego wyjątek, bo jak słyszałem, bilet kupiony od kierowcy w autobusie także działa w ten sposób, ale... 
...nie można później się cofnąć. Jak na wschodnim froncie!

plan za wikipedią, kliknij żeby powiększyć...

Trzeba więc jechać po prostu do przodu i nie oglądać się za siebie. Około pół godziny takiej jazdy z dworca na Friedrichstraße - i oto wysiadamy przy Mexikoplatz!



I tutaj sprawdziły się narzekania Kurta Tucholsky'ego z 1919 r. na berlińską pogodę, które przerabialiśmy już na pierwszych zajęciach z języka: w Berlinie nie ma nieba! Same chmury, zupełnie jak gdyby słońce nie chciało na to wszystko patrzeć. A skoro go nie widać, to i się zorientować w czterech stronach świata zawsze będzie trudno. Tak trudno, że aż zbłądziłem, skręciłem w nie tę stronę - i zacząłem się cofać.

Na szczęście nie był to autobus, więc idąc na własnych nogach musiałem za swą głupotę zapłacić wyłącznie nadłożeniem drogi i dodatkowym czasem na dojście do naszego pięknego inaczej (cytuję;) Studentendorfu.

mój domek

Wiemy jednak wszyscy bardzo dobrze, że o ile uroda sama w sobie jest kwestią dyskusyjną - a o gustach zaś przecie non est disputandum! - o tyle w ostatecznym rozrachunku liczą się przede wszystkim walory czysto użytkowe oraz...


...ciekawe wnętrze!

Pokoik jak pokoik, taka cela mnicha. Dobrze, że nie ma już zimy, bo do tej pory w nocy tak ciągnie od okna, że trzeba się w dresik ubierać. Kiedy tak siedzę samotnie pochylony nad biurkiem, stukając w klawiaturę mego komputera - to czuję się tu trochę jak jakiś Widukind spisujący historię swojego plemienia. To tyle jeśli chodzi o moją naukową bezstronność, tudzież obiektywizm...


Wróćmy już do pokoju: internet czasem jest, a czasem siedzę tak jak teraz we wspólnym - tu z kolei brak światła - gdzie zresztą prawie nikt nie bywa. Cały kompleks przeznaczony był podobno dla tysiąca studentów, a położony jest w naprawdę pięknej okolicy. I ten nasz jakże śliczny, modernistyczny campus jest już dziś zresztą zabytkiem. Zbudowano go przy wykorzystaniu pomocy z USA, jako inwestycję dla Wolnego Uniwersytetu, który powstał w zachodnim Berlinie po wojnie jako wolna od ideologicznych wpływów narodowego socjalizmu tudzież komunizmu uczelnia, wychowującą elity demokratycznych Niemiec.

A w takim osiedlu mieszkają pracownicy Bundestagu i administracji rządowej...

O południowo-zachodnim Berlinie i okolicy Studentendorfu warto powiedzieć coś więcej. Dobrze ją zresztą poznałem, bo zanim udało mi się dopełnić wszystkich formalności związanych z immatrykulacją i otrzymaniem - jeszcze tymczasowego! - biletu semestralnego, dzień w dzień na uniwerek docierałem z buta. Idziesz na przykład sobie z placu Meksykańskiego ulicą Argentyńską, albo ze stacji Schlachtensee wracasz do domu i mijasz Hiszpańską. Tak tu swojsko...

Co widzisz? Ano, podobny jest ten Berlin bardzo do Wrocławia. Zupełnie jakbyś szedł u nas Koreańską wzdłuż tych wszystkich willi, albo i wzdłuż Powstańców i w tych okolicach. Względnie jak na Hallera, jeżeli oczywiście wyjdziemy z parkowej części miasta do tej bardziej miejskiej. Tylko centrum się różni, zresztą - na naszą korzyść.


Nie to, żebym narzekał. No bo powiedzcie sami, jak tu można narzekać mieszkając w zabytkowym campusie z internetem wliczonym w cenę czynszu, z darmową siłką, doskonałym dojazdem do miasta oraz Edeką i Aldim pod nosem, a dodatkowo jeszcze - z takim jeziorkiem tuż obok!

Jeziorko Schlachtensee

Jest tu więc gdzie zakupy zrobić, jest też gdzie poćwiczyć, pobiegać wokół jeziora...
Jest jak podjechać do urzędu, gdzie trzeba się zameldować!

Bo właśnie, wracając do meritum, biurokracja i zbieranie zaświadczeń jest czymś, na co narzekają dosłownie wszyscy przyjeżdżający studiować na FU. Jak to nam jeden z profesorów wyjaśnił na wstępie - jest to coś czego nie rozumiemy, a co już od kilku dziesięcioleci każdy robić musi - zrobimy więc i my. Bez zbędnego myślenia.

Poniżej część praktyczna, kto nie chce niech już nie czyta...

Po pierwsze więc immatrykulacja, czyli dostarczenie wniosku z odpowiednimi załącznikami: w moim przypadku skan dyplomu, Learning Aggreement, zaświadczenie z uczelni że jestem doktorantem, fotka dowodu. Ubezpieczenie zdrowotne też trzeba zeskanować, a później wysłać gdzieś - lub komuś pokazać, do wyboru - by dostać zaświadczenie, że je posiadamy!
To zaświadczenie przedkładamy dopiero w biurze Erasmusa.
Co jeszcze? Jeszcze cała operacja z opłatami za bilet semestralny itp. - dostajesz specjalną kartę, płacisz w automacie gotówką i wyskakują kwitki. Te kwitki również załączasz do dokumentacji. Jeżeli masz już wszystko - to jest git. Dostajesz znaczy tymczasowy bilet i już możesz jeździć. Prawdziwy ponoć przyjdzie pocztą... ;)

Kolejna sprawa, której nie można przegapić - to kurs językowy. Na test kwalifikacyjny trzeba się najpierw zapisać przez internet. Jest tam taki system komputerowy, do którego hasło dostaniesz przy odbiorze tego wniosku o immatrykulację, który wypełniałeś jeszcze w PL, a oni Ci go znów oddają na spotkaniu po to, żebyś oddał wszystko wraz z załącznikami (patrz wyżej) przy okazji immatrykulacji :) Po teście pozostaje tylko jeszcze zameldować się koniecznie na odpowiedni kurs.

No i też urząd miasta: istnieje w Niemczech bowiem obowiązek meldunkowy. Aby go wypełnić - 14 dni na to masz - musisz im pokazać swój Mietvertrag i wypełnić odpowiedni papierek. Później tylko odczekać swoje w kolejce - jak to prosto teraz brzmi! - i już oficjalnie jesteś Berlińczykiem.

Gratuluję serdecznie, po zasiłek zgłaszamy się z odpowiednim formularzem...

środa, 11 kwietnia 2012

Ich bin ein Berliner...



Czytelnikom tego bloga - a biorąc pod uwagę liczbę wejść, było ich całkiem sporo - jestem winien chyba jakieś wyjaśnienia. 
Bo trzeba przecież jakoś wytłumaczyć ponaddwumiesięczną nieobecność! 

Będą to wynurzenia dosyć osobiste, a więc kto nie chce - niech tego nie czyta.

Obrzydliwa kryptoreklama jako przerywnik posta

Kto zaś zajechał niżej, tego od razu ostrzegam, że odtąd bardziej osobista będzie także treść mojego bloga. Jak widać nie wpadłem jednak pod pod białoruskiego tira, nie strułem się Amarenką w krzakach na Wysypie, nie wyrzucili mnie także z Drużyny. Lecz sezon 2012 w sumie mi odpada, gdyż wyemigrowałem. Przynajmniej na czas jakiś...

Prawda jest bowiem taka, że muszę napisać nie tylko tę tutaj notkę na blogasa, lecz także doktorat. Muszę, bo tak mi się kiedyś akurat zachciało - w obu przypadkach zresztą. 

I chociaż jestem już na czwartym roku, to tak naprawdę, systematycznie i poważnie pisać go zacząłem stosunkowo niedawno. Wcześniej było zbieranie źródeł i literatury, dokształcanie się z łaciny na klasycznej i udział w zajęciach na archeo, pisanie krążących wokół głównego tematu artykułów, plus oczywiście praca. Zarobkowa...

Póki co mam całe 42 strony (!), plus jakieś drugie tyle materiału ze swoich starych artykułów. Jeszcze tak jakieś 150-200 - bardzo by się przydało.

Spytać ktoś może, co niby te żałosne - mówiłem, że osobiście będzie - tłumaczenia mają znaczyć, i co w ogóle z tego? 

Ano to właśnie, że korzystając z ostatniej już okazji zapisałem się na Erasmusa i przez najbliższe pół roku mieszkać będę w Berlinie.

I temu jak tu się żyje, poświęcone będą teraz moje wpisy.

Tak więc kto chciałby kiedyś na Freie Universität studiować, pożytek będzie miał z czytania...

To taka mała zapowiedź, no bo przecież doprawdy - jest co opisywać!

*****************************************************************

Zapowiem tymczasem także organizowaną przez nasze koło naukowe we współpracy z archeologami konferencję International Interdyscyplinary Medieval Meetings, która odbędzie się w dniach 20-22 IV 2012 r. we Wrocławiu:


Konferencja jest kierowana do studentów, doktorantów i młodych doktorów, którzy zajmują się w swoich badaniach tematyką średniowiecza. Naszym celem jest nawiązanie dialogu między badaczami reprezentującymi  różne dyscypliny naukowe.
Jest to wyjątkowe wydarzenie, które umożliwia naukowcom i studentom wymianę koncepcji badawczych, zaprezentowanie wyników swoich badań międzynarodowej widowni oraz dyskusję nad nimi.Tematem konferencji jest średniowiecze we wszystkich aspektach, zapraszamy zatem przedstawicieli takich dyscyplin jak:

Historia

Archeologia
Historia sztuki
Prawo
Językoznawstwo
Filozofia
Antropologia kulturowa

Oprócz zwykłych sesji naukowych, podczas których doktoranci i studenci z całej Europy będą prezentować swoje referaty, program obejmuje także wykłady monograficzne prowadzone przez kadrę naukową, pokaz poświęconych średniowieczu filmów i... 
oczywiście rekonstrukcji historycznej oraz walki, przygotowany naturalnie przez naszą Drużynę


W sobotę o godz. 15:00 będzie też można wysłuchać mojego skromnego wystąpienia pt. Przydatność Dziejów saskich Widukinda i Kroniki Thietmara dla badań historyczno-wojskowych. 

Serdecznie zapraszam!