wtorek, 31 maja 2011

Moja tarcza z dartych desek, cz. I

W przerwie pomiędzy relacjami z Danii chciałbym opowiedzieć i, miejmy nadzieję, pokazać jak się robi (hipotetyczną, o czym za chwilę) rekonstrukcję wczesnośredniowiecznej tarczy z terenów Słowiańszczyzny Zachodniej. I tutaj, jako że rekonstrukcja to słowo dość poważne, którego na wiatr rzucać nie chcę, muszę od razu poczynić pewne zastrzeżenia.

Po pierwsze musi być jasne, że nie dysponuję rekonstrukcjami odpowiednich historycznych narzędzi. Nie mam typologicznego, wykutego z rudy darniowej przez kowala młotka, ani też ośnika, ciosła czy toporka. Używam zwykłej siekiery, struga, młotka, ołówka i linii. W tym jednym więc aspekcie o rekonstrukcji w pełnym, 100% tru i na wypasie znaczeniu mowy być nie może. Osobną jednak sprawą są stosowane przeze mnie techniki produkcyjne, które staram się w miarę wiernie odtwarzać wykonując poszczególne elementy tarczy.

No ale właśnie - jakie elementy? Jakiej znowu tarczy? Przecież jeśli już się robi rekonstrukcję, to wypadałoby najpierw znaleźć dla niej źródła! Problem polega jednak na tym, że wczesnośredniowieczne tarcze jako wykonane z materiałów organicznych, miały bardzo niewielkie szanse by dotrwać do naszych czasów, a w dodatku aż do XII wieku nie dysponujemy praktycznie żadnymi pewnymi źródłami, które mogłyby nam pomóc w ustaleniu formy tego najpowszechniejszego wśród Słowian Zachodnich uzbrojenia ochronnego.

Mamy tu jednak dwa ważne wyjątki: pochodzące z przełomu X i XI w. kamienie z Libušína, 

Jeden z kamieni Libuszyńskich wg Pawła Rudzińskiego, Tarcza we wczesnośredniowiecznej Polsce na tle europejskim. Od plemienia do państwa.
...i wchodząca w skład złożonego po 1011 r. skarbu zausznica z Lisówka:

Zausznica z Lisówka za Pawłem Rudzińskim, Tarcza...

Oba przedstawienia pochodzą więc mniej więcej z tego samego okresu, z dwóch sąsiednich krajów. Oba są podobne. Bardzo ładnie koresponduje to zresztą z dwunastowiecznym przekazem Helmolda (l. I, c. 1), który pisał, że rodzaj broni i sposób wojowania jest taki sam u Polaków i Czechów... I zausznica i kamień ukazują nam przecież konnych wojowników, chroniących się za dużą w stosunku do trzymającej ją postaci, okrągłą tarczą. Takie tarcze znane i używane były w Europie Zachodniej, o czym świadczyć może, szczególnie w naszym kontekście, pochodząca prawdopodobnie z Lotaryngii, wykonana w pierwszej połowie X w. czara włocławska.

Czara za naszwloclawek.pl, w centrum widoczna postać z tarczą w lewej ręce. Widać imacz, wyodrębnioną krawędź i podział wewnętrznego pola tarczy, interpretowany jako obszycie (kropki) jej również z tej strony kilkoma kawałkami skóry.



Okrągłe tarcze z centralnie umieszczonym umbem zrobione były z względnie cienkich (do 10mm) deseczek, bardziej profesjonalnie zwanych plankami. Stykały się one ze sobą równolegle, sklejone prawdopodobnie klejem kostnym, jednak głównymi elementami zapewniającymi spoistość ich konstrukcji, był biegnący przez wszystkie planki imacz, przynitowane do nich umbo, oraz - co najważniejsze - naszyta na całą jej zewnętrzną (a czasem i wewnętrzną) powierzchnię, oraz na krawędzie, skóra. Tego typu tarcze były we wczesnym średniowieczu najbardziej charakterystyczne dla Skandynawii. Nieprzypadkowo więc chyba umba, imacze i inne ich pozostałości   znajdowane właśnie na terenach północnopołabskich, 

Umbo ze Starogardu Wagryjskiego wg Pawła Rudzińskiego, Tarcza...


...czy też na Pomorzu Zachodnim (Świelubie), w takich jednoznacznie z obecnością Skandynawów kojarzonych miejscach, jak położone na południowej odnodze bałtyckiej części wielkiego szlaku od Waregów do Greków emporia handlowe. Jeśli to założenie jest słuszne, trzeba będzie tę formę uznać za obcą, z pewnością stosowaną na interesujących nas terenach, ale na pewno nie charakterystyczną dla kultury słowiańskiej.

Wg Pawła Rudzińskiego, autora artykułu w najbardziej wyczerpujący sposób przedstawiającego temat używanych we wczesnym średniowieczu na ziemiach polskich tarcz, ta obca okrągła forma mogła być używana przez polską i czeską elitę wojowników ze względów prestiżowych. Bo jeśli już przyjmiemy, że nie należały one do skandynawskich kupców czy najemników, to jasne być musi, że nie były to tarcze produkowane na miejscu, lecz raczej egzemplarze uzyskane jako dary, zdobycz wojenna, lub przedmiot wymiany z obcymi. Co za tym idzie - rzecz zbytkowna, służąca do podkreślenia statusu poprzez ostentacyjne obnoszenie się z nią wśród ludu, tudzież rozdawnictwo pośród równych sobie...

Jeśli jednak tak było, to gdzie mamy szukać tej wyśnionej (sic!), prawdziwej, wytęsknionej, czysto słowiańskiej wczesnośredniowiecznej tarczy dzierżonej w boju zarówno przez szeregowego drużynnika, jak i chłopa-tarczownika z pospolitego ruszenia? Poszukajmy jej najpierw u Ibrahima, który pisał, że w Pradze wyrabia się siodła, uzdy i tarcze nietrwałe [co tłumaczy się także jako grube!] używane w ich krajach... I tu nam się zgadza, znaczy - znaleźliśmy. Tarcze te nietrwałe, wykonane z materiałów organicznych, nie zachowały się naturalnie do naszych czasów. Trafiliśmy więc w pustkę, wracamy do punktu wyjścia i kombinujemy dalej.

Nie tylko my zresztą musimy tu pokombinować, robili to chyba także i Słowianie, co znalazło swe odbicie w materiale archeologicznym jako tzw. tarcza z Gross-Raden:

Tarcza z Gross-Raden za Pawłem Rudzińskim, Tarcza...


Możemy to znalezisko interpretować jako miejscowe naśladownictwo skandynawskich wzorów. Całkiem możliwe, ja jednak zapytam, dlaczego - do jasnej cholery! - to umbo jest drewniane, i czy naprawdę sądzicie, że słowiański kowal nie mógł go zrobić z metalu? No, ale być może była robiona na szybko, albo przez biednego chłopa, albo i może jakąś tradycyjną, nieuchwytną dziś z powodu nietrwałości materiału, ludową metodą? A spójrzcie na tarczę z Triskom, też z drewianym umbem, obszytą skórą po obu stronach - może ta z Gross-Raden to jakieś zapożyczenie z bałtyckich wzorów? Dzieło wędrownego rzemieślnika? Ile pomysłów, tyleż odpowiedzi, a żadna pewna. Tym bardziej, że mogła to być po prostu pokrywka od beczki! 

Przejdźmy więc do innej możliwości, jeszcze bardziej hipotetycznej, choć znajdującej niejakie odzwierciedlenie w relacji Ibrahima. Chodzi o przytoczony przez Pawła Rudzińskiego eksperyment z pokrytą skórą tarczą plecionkową, która w końcu, zgodnie z wymową źródła, i gruba jest - i nietrwała zarazem:

Tarcza plecionkowa za Pawłem Rudzińskim, Tarcza...


Nic więcej o takiej tarczy powiedzieć się nie da, przeto i sięgnijmy znów do źródeł. Tym razem późniejszych, z XII w. Są to częściowo źródła obce, wykonane w sąsiednich krajach na użytek Słowian, jak np. drzwi gnieźnieńskie czy ewangeliarze. Podobne zastrzeżenia - przynajmniej do konwencjonalności przedstawień, a konwencja ta czysto słowiańska przecież nie była - możemy mieć także do monet, brakteatów i pieczęci. W każdym jednak razie, jako że możemy się na nich mimo wszystko domyślać uwzględnienia miejscowej, czy też regionalnej specyfiki, lub choćby jej nieświadomego wpływu na autora, a także zgodnie z wykraczającą poza te konkretne źródła wiedzą zakładać, że używane przez Słowian uzbrojenie podlegało wpływom z sąsiednich terenów i nie różniło się radykalnie od broni stosowanej przez sąsiadów - nie mamy prawa tych źródeł odrzucić.

Widnieją na nich wszystkich bardzo podobne w formie tarcze o kształcie w przybliżeniu migdałowatym, płaskie bądź profilowane. Widzimy je w wielu miejscach, na przykład na miniaturze w Złotym Kodeksie Pułtuskim z końca XI w.,

za www.wsp.krakow.pl

...na przedstawiających Przemyślidów, pochodzących z la 30. XII w. freskach z rotundy NMP w Znojmie,

źródło:vesmir.cz


...na drzwiach gnieźnieńskich, w rękach pogańskich Prusów, których hildesheimskiemu (?) twórcy ci barbarzyńcy mogli kojarzyć się raczej tylko z ujarzmionymi świeżo (upadek Arkony 1168 r.) Słowianami,

Przedstawienie z drzwi gnieźnieńskich za Kultura Polski Średniowiecznej pod red. Jerzego Dowiata.

...czy wreszcie, już jednak profilowane, tarcze migdałowate czasami zaopatrzone w umbo, z brakteatów Jaksy z Kopnika, czy pieczęci książąt zachodniopomorskich:

Brakteat Jaksy z Kopnika (1154-1173) za Bernard Kluge, Jacza de Copnic Und Seine Brakteaten. Thesen und Theorien zum ältesten Thema der brandenburgischer Numismatik.

Brakteat Jaksy z Kopnika za Bernard Kluge, Jacza...

Pieczęć (1170) Bogusława I, księcia zachodniopomorskiego za Piotr Świątkiewicz, Uzbrojenie wczesnośredniowieczne z Pomorza Zachodniego.
Te tarcze profilowane to jednak sprawa późniejsza, wybitnie dwunastowieczny wynalazek, którego nie będę kopiował. Nawet (!;) na Zachodzie pod koniec XI wieku używano jeszcze tarcz raczej płaskich, o czym świadczy choćby i ten szczególik widoczny na oponie z Bayeux

...gdzie podczas obiadu woje Wilhelma jako stołów używają płaskich (siłą rzeczy - spróbuj postawić miskę na wklęsłej!) tarcz.

Tak więc jako wzór dla swojej rekonstrukcji wczesnośredniowiecznej tarczy dla Słowianina Zachodniego przyjmuję propozycję Zdzisława Żygulskiego popartą i podaną przez Andrzeja Nadolskiego, która wygląda mniej więcej tak.

Rekonstrukcja tarczy za Andrzejem Nadolskim, Polska technika wojskowa do 1500 r.
To jest podstawa budowy i na tym się będę ogólnie wzorował. Mam tylko jedno małe zastrzeżenie, bo jako, że jednak nie służę w konnicy, moja tarcza będzie trochę bardziej owalna i zbliżona kształtem do tej trzymanej przez Prusa z drzwi gnieźnieńskich.

A o tym, jak udrzeć na nią deski i jak je obrobić - napiszemy niedługo. W następnym odcinku...


----------------------------------------------------------------------------

Podstawowa literatura:

  1. Mały Słownik Kultury Dawnych Słowian pod red. Lecha Leciejewicza, Warszawa 1986.
  2. Słownik Starożytności Słowiańskich. Encyklopedyczny zarys kultury dawnych Słowian od czasów najdawniejszych do schyłku wieku XI.
  3. Andrzej Nadolski, Studia nad uzbrojeniem polskim w X, XI i XII, Wrocław 1954.
  4. Andrzej Nadolski, Polska technika wojskowa do 1500 r. pod red. A. Nadolskiego, Warszawa 1994.
  5. Paweł Rudziński, Tarcza we wczesnośredniowiecznej Polsce na tle europejskim. Od plemienia do państwa., w: Acta Militaria Mediaevalia, t. V, Kraków-Sanok 2009, s. 21-77.
  6. Piotr Świątkiewicz, Uzbrojenie wczesnośredniowieczne z Pomorza Zachodniego, Łódź 2002.

wtorek, 24 maja 2011

Dania, raz!

Od tak dawna już nic nie pisałem, że sama świadomość tego, iż powinienem napisać jakiś tekst na bloga, ciążyć niemiłosiernie mi na sercu zaczęła. A że niezaczęta robota trwa najdłużej, nie dziwcie się przeto, że tyle już czasu minęło od poprzedniego wpisu. No cóż, widocznie musiało.

I nie chodzi nawet o to, żebym pomysłów nie miał. Kołacze się po mojej czysto słowiańskiej czaszce nawet ich zbyt dużo. Muszą jednak poczekać, bo dziś napiszemy (pluralis maiestatis to podstawa:) o czymś zupełnie innym!

Oto byłem ostatnimi czasy u Aśki i Przema w Danii. Bardzo historyczny był ten wyjazd, nie tylko dlatego że my przecież sami jesteśmy wszyscy historycy, ale i historyczny strój swój, który na tę wyprawę wziąłem, aż 70% miejsca w spełniającej (naprawdę!) standardy wizz-aira torbie mi zajmował. Lot w jedną stronę trwa 50 minut, oba były za to jednak opóźnione o dobrych kilka godzin, no ale cóż - nie narzekajmy na coś, co w obie strony kosztuje jedyne 30zł. Jeżeli więc macie gdzie spać w Danii, wymienicie 350 zł na korony i weźmiecie do tego trochę żarcia z Polski, to bardzo taki wyjazd polecam.



Nie wiem, co napisać mam o Danii. Kraj (w przeciwieństwie do większości swych rdzennych mieszkanek) nie jest jakiś tam szczególnie brzydki, nie jest też znowu jakiś bardzo piękny. Nie ma tam szwedzkich lasów i jezior, czy norweskich fiordów. Krajobraz jest nizinny i bardzo spokojny, zwyczajny i swojski. Nic zatem porywającego, i najlepszym chyba słowem, który może opisać naszą kochaną Danię jest po prostu normalność. Po tygodniowym pobycie zostało mi najbardziej właśnie to wspomnienie porządnego, przyzwoitego i solidnego kraju przyjaznych, sympatycznych ludzi...

Nie jest to jednak blogas podróżniczy ani polityczny, a że zdążyłem już wspomnieć o dominującej nad wszystkim historyczności tego wyjazdu, zostawmy już ogólniki i skoncentrujmy się wreszcie (teraz to już nie jest ten cały pluralis!) na tym, co interesuje nas najbardziej!

Muzea!

W pierwszej kolejności był to Moesgård, gdzie oprócz poprawionej wersji wystawy syv vikinger, obejrzeć można było znaleziska archeologiczne z epoki kamienia, brązu i żelaza. Z oczywistych względów nie będę się rozwodził nad tym co najstarsze, a zdjęcia krzemiennych ostrzy i brązowych toporków zostawię sobie na moment, w którym opowiem o muzeum w Kopenhadze.

Tymczasem jednak Moesgård, epoka żelaza. Znaleziska umieszczone na tej wystawie pochodzą z ofiar składanych na bagnach. W ich ramach wrzucano tam broń własną i zdobyczną, pukle włosów, przedmioty codziennego użytku, zabitych rytualnie ludzi, słowem - chyba wszystko!



Warunki do fotografowania były dosyć trudne, a mój aparacik do tych profesjonalnych raczej nie należy. Postaram się jednak wkleić kilka lepszych zdjęć. To, co zasługuje na uwagę w pierwszej kolejności, to śmierdzące ponoć trupem, doskonale zachowane zwłoki bagienne z poderżniętym gardłem:


Wrażenie robią też zabytki rzymskie...



...no i oczywiście świetnie zaprezentowana broń!




Uwagę zwracały rekonstrukcje noszenia przy pasie miecza i innych przedmiotów,




...ale przede wszystkim prezentacja technik produkcyjnych!






Znalazło się także miejsce dla mniej militarystycznych eksponatów, takich jak grzebyki czy krzesiwa.




Przy wyjściu zobaczyć można było kamienie runiczne...




...a poza tym...
Poza tym jest już późno, a jutro długi dzień. Tak więc naszą :) relację dokończymy dopiero za jakiś czas!
Dobranoc.

poniedziałek, 2 maja 2011

Elementy stroju: koszula.

Lniana. Długa, sięgająca niemal do kolan, wyrzucona na wierzch. G(ie?!)zło, by posłużyć się słowem, którym określił ją Józef Kostrzewski w Historii Pomorza. Podstawowy element ubioru męskiego na wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyźnie. Dzisiaj zajmiemy się więc tym, co jest oczywiste.



Ale zaraz! Jakże to, Asmund z Panser Galter Drott Słowianami się zajmuje? Taki wiking z niego? No dobrze, oczywiste nie jest to bynajmniej, a żeby się tym zająć będziemy musieli małą dygresję od naszego głównego tematu poczynić. Oto już dziadek zasiadł w fotelu, zapalił fajeczkę i opowieść swą rozpoczął. Kto więc chce tylko o koszulach poczytać, niechże ją przewinie...

...My zaś cofnijmy się do bliższych nieco niż wczesne średniowiecze, choć także zamierzchłych już czasów, gdy w 2004 r. wstępowałem w szeregi Drużyny. Nie ma się tu co czarować, że przygnała mnie tam jakaś szczególna fascynacja wikingami, pogaństwo i mrok w sercu, tudzież głęboka tęsknota do dalekiej Północy. Chciałem po prostu powalczyć jednoręcznym mieczem, a że we Wratislavii kazali mi sobie uszyć obcisłe skórzane nogawice zakładane do lnianych, noszonych na wierzchu gatek - to i zwątpiłem trochę. Wszedłem więc na spis Bagrita w poszukiwaniu bractwa odtwarzającego epokę, w której używano mniej pedalskich strojów. Nie ma tu raczej sensu rozpisywać się o tym, jak odrzucili mnie Templariusze pisząc, że nie nadaję się na zakonnika, bo oni rzeczywiście i naprawdę są zakonem rycerskim, a nie bandą roześmianych drabów. Faktem jest, że najbardziej konkretnie na mojego maila odpowiedział Thjodmar i tydzień później byłem już w Pałacyku na swym pierwszym treningu z PGD. W ten oto prosty sposób zostałem wikingiem.



Co więc z tą Słowiańszczyzną? - zapytacie pewnie. Spokojnie moi drodzy. Najpierw o wikingach.

Co ja o nich k... wcześniej wiedziałem? Muszę przyznać, że jak na dzisiejsze standardy u kandydatów do Drużyny, to nawet całkiem sporo. Czytałem parę razy jakieś popularne zbiorki mitologii, Wyprawy wikingów Guriewicza, a nawet i Foote'a i Wilsona w ręce chyba miałem. Byłem też raz w Norwegii w lecie szukać pracy, a oprócz przydatnych doświadczeń spania w kontenerze czy pod mostem wyniosłem stamtąd i piękny młot Thora, kupiony w samym muzeum łodzi z Osebergu. Nie mówiąc już o tym, że byłem przecież fanem black metalu. Bo nie ma to jak mrok i zUo!

W naszej Drużynie zawsze kładliśmy szczególny nacisk na hierarchię, dyscyplinę i posłuszeństwo wobec Jarla. A, że naszym Jarlem był wtedy jeszcze Jugger, który nam tylko i wyłącznie Norwegię odtwarzać pozwalał, to i cała tajemnica Asmunda z PGD jest już chyba wyjaśniona. Naświetla ją dodatkowo relacja o zdobyciu Konungahelli przez Racibora (c. 9-11), kto zechce niech poczyta o pewnym łuczniku. 


My zaś wracajmy powoli do Słowiańszczyzny Zachodniej, pamiętając z kolei, że naszym celem jest dzisiaj omówienie koszul. I tak, jak od Historii Pomorza tekst ten zaczęliśmy, tak i na niej dygresję malutką skończymy. Bo przecież słowo wiking profesję raczej niż narodowość oznacza, a skoro tak, to jakże ma nie ciągnąć ku Słowiańszczyźnie osobnika piszącego akurat pracę o sztuce wojennej Pomorzan?! W ten sposób i za Juggera zostać mogłem de facto Słowianinem, tym bardziej że i Jarl wskutek naszego wejścia do UE rychło miał się zmienić. Ale to już zupełnie inna historia, tymczasem wróciliśmy w końcu do tematu. 

Chciałbym więc wrzucić tutaj parę przykładów i wskazówek na to, jak mogła taka koszula konkretnie wyglądać. Możemy tu brać pod uwagę źródła ikonograficzne o różnej przydatności dla tematu, takie jak ewangeliarz gnieźnieński, płocki i kruszwicki, kodeks wyszehradzki, albo przedstawienia z rotundy w Znojmie, drzwi płockich oraz gnieźnieńskich. Nic jednak nie zastąpi nam tu tak wspaniałego i bezpośredniego źródła jak ta malutka figurka ze Schwedt!



Przedstawienie to jest oczywiście, jak i wszystkie inne, dosyć schematyczne. Widać tu jednak wyraźnie sylwetkę mężczyzny (co można zresztą poznać nie tylko po wąsach!), ubranego w charakterystyczną, szeroką u dołu a ściągniętą w pasie, szatę. Warto tu dodać, że Schwedt jest jednym z dwóch miejsc na Połabszczyźnie, w których znaleziono fragmenty kolczej plecionki. Podobny walor informacyjny ma dla nas plakietka ze Stojkowa na Pomorzu, na której możemy dostrzec zachowaną dolną połowę przedstawienia postaci w podobnej, długiej po kolana i obszernej tunice:

Plakietka ze Stojkowa, powiat Kołobrzeski wg Teresy i Ryszarda Kiersnowskich, Życie codzienne na Pomorzu wczesnośredniowiecznym.

Biorąc pod uwagę bardziej realistyczne przedstawienia pochodzące z późniejszych źródeł, można się tu domyślać, że koszula taka wykonana była z lnu:

Postać oprawcy Chrystusa z płockich Perykop Ewangelicznych, 2. poł. XII w., za Kultura Polski Średniowiecznej pod red. Jerzego Dowiata.

W każdym z tych przypadków zauważyć można, że to całe g(-ie- to chyba dla kobiet jednak bardziej)zło, choć bardzo szerokie na dole, jest jednak mocno ściągnięte w pasie. Można to tłumaczyć z jednej strony krojem, a więc np. wszywaniem klinów, z drugiej zaś - przepasaniem. Patrząc na inne przedstawienia, np. miniatury różnych strojów słowiańskich zamieszczone przez Witolda Hensla w jego Słowiańszczyźnie wczesnośredniowiecznej byłbym raczej za tą drugą opcją: 


Na to, że przepasanie było dla ówczesnego stroju słowiańskiego czymś niezmiernie ważnym i charakterystycznym zwrócił zresztą uwagę już Joachim Herrmann. Ogranicza cyrkulację powietrza zapobiegając wyziębieniu organizmu, a dodatkowo zawsze można sobie coś schować za pazuchę! Ale pasy to już osobny temat, na całkiem inną notkę. Nie mówiąc już o krajkach, o których poczytajcie sobie najlepiej u Aśki

Wracając jednak do kroju, skoro ruszyliśmy już ten temat, to zauważyć można po pierwsze długie rękawy, po drugie zaś rozmaite sposoby wykończenia otworu na szyję. Czy też dekoltu, jak zwał tak zwał. Widzimy więc po pierwsze zwyczajny, owalny otwór na głowę, po drugie z jakimś prostokątnym wykończeniem, a po trzecie - z rozcięciem pod szyją, tak jak w tej miniaturze ze Złotego Kodeksu Pułtuskiego:

Pasterze w Ewangeliarzu Płockim za: Kultura...

Wszystko co do tej pory napisałem może nam podsumować rekonstrukcja wyglądu chłopów z Młodzikowa zawarta w pracach Lecha Leciejewicza. Ich odzienie, jako wykonane z nietrwałych materiałów organicznych, nie zachowało się oczywiście do naszych czasów. Nie jest więc ona czymś opartym na konkretnym znalezisku, ale ogólną ilustracją naszego współczesnego wyobrażenia i stanu wiedzy o tym, jak wyglądała ta najprostsza, najbardziej podstawowa część męskiego stroju we wczesnym średniowieczu:


Chłopi z Młodzikowa wg Lecha Leciejewicza za: Słowianie Zachodni. Z dziejów tworzenia się średniowiecznej Europy.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na koniec chciałbym podać podstawową literaturę. Masz coś do dodania? Pisz! 
O podzielenie się swoimi spostrzeżeniami, uwagami i wiedzą, tudzież - konstruktywną oczywiście - krytyką proszę wszystkich wędrowców, którym zdarzyło się zbłądzić w te strony. 

  1. Lech Leciejewicz, Słowianie Zachodni, Wodzisław Śląski 2010; Słowiańszczyzna Zachodnia, Wrocław 1976.
  2. Historia Pomorza, t. 1. do 1466 r. pod red. G. Labudy, Poznań 1969.
  3. Witold Hensel, Słowiańszczyzna wczesnośredniowieczna, Warszawa 1965 (to mam akurat w domu); Polska przed tysiącem lat, Wrocław 1967.
  4. Kultura Polski średniowiecznej od X do XIII w. pod red. Jerzego Dowiata, Warszawa 1985.
  5. Polska technika wojskowa do 1500 r. pod red. A. Nadolskiego, Warszawa 1994.
  6. Teresa i Ryszard Kiersnowscy,  Życie codzienne na Pomorzu wczesnośredniowiecznym, Warszawa 1970.
  7. Die Slawen In Deutschland. Geschichte und Kultur der slawischen Stämme westlich von Oder und Neiße vom 6. Bis 12. Jahrhundert, hrsg. von Joachim Herrmann, Berlin 1985.